MÓJ DWUMIESIĘCZNY TEST KOREAŃSKICH KOSMETYKÓW

Zapraszam Was na drugi post, podsumowujący moją dwumiesięczną kurację koreańskimi kosmetykami do twarzy od marki Jo.Ann. Pierwszy wpis, ze szczegółowym opisem produktów i składów, a także całej akcji testowania znajdziecie tutaj.

Przez dwa miesiące, dzień w dzień (starałam się być jak najbardziej systematyczna) testowałam koreańskie kosmetyki, stosując się do dziesięciu zasad koreańskiej pielęgnacji twarzy. Z początku bardzo ciężko było mi przyzwyczaić się do aż tak czasochłonnego procesu i korzystania ze wszystkich produktów w odpowiedniej kolejności. Nie ukrywajmy, trochę tego jest. Ale, nim minęły dwa tygodnie, przyzwyczaiłam się i nawet zaczęłam tak sprawnie wszystkim operować, że cały proces zajmuje mi teraz maksymalnie 7 minut.

Zanim jednak przejdziemy do szczegółów, zdradzę Wam kilka faktów o mnie i mojej cerze 😊 Mam 28 lat, a moja skóra wygląda tak, jak w danym momencie o nią dbam – jaką stosuję dietę, czy choćby jaką ilość kosmetyków aktualnie nakładam (jeśli często je zmieniam, potrafi być naprawdę kapryśna). Dodatkowo to skóra z przejściami, po trądziku, wypryskach i licznych reakcjach alergicznych, więc muszę podwójnie uważać.

Postanowiłam napisać ten artykuł po dwóch miesiącach, żeby zobaczyć jak moja skóra po dłuższym czasie będzie się zachowywać i czy dobrze zaakceptuje koreańskie kosmetyki. Po ponad sześdziesięciu dniach stosowania dziesięciu kroków z koreańskiej pielęgnacji i używania przy tym tylko koreańskich kosmetyków mogę na pewno stwierdzić, ze żaden z podanych niżej produktów mi nie zaszkodził, a niektóre z nich włączę na pewno do swojej stałej pielęgnacji. Są produkty, które bardzo polubiłam i te po których nie zauważyłam większych efektów. Tutaj jednak warto zaznaczyć, że w grę wchodzi rodzaj cery i co nie sprawdziło się u mnie, może mieć zupełnie odwrotny efekt przy innej buzi. Ale do rzeczy!

Po dwóch miesiącach obserwacji zauważyłam, że stosowanie – w moim przypadku dziesięciu kroków, nie jest w 100% wystarczające. Przy złej diecie np. podjadaniu słodyczy, chipsów, czy ostrego jedzenia – cera i tak w ciągu tygodnia potrafiła się popsuć lub ponownie być odwodniona. Postanowiłam podczas tych kilku miesięcy zrobić test, w którym dziennie piłam 2-2,5 litra wody i trzymałam zdrową dietę. Wtedy widziałam zdecydowanie najlepsze efekty w połączeniu z koreańską pielęgnacją – skóra była nawodniona, odżywiona i miałam wrażenie, że ten cały komplet ma największy sens. Choć muszę zaznaczyć, że przy złej diecie kosmetyki i tak radziły sobie bardzo dobrze. W porównaniu do poprzednich kremów np. silnie nawilżającego kremu z Vianka, koreańskie produkty wygrywają zdecydowanie.

Może wydać się to śmieszne, ale jeden krok w koreańskiej pielęgnacji, stosowany regularnie od dwóch miesięcy pokazał, jak bardzo nie doceniałam toników. Ten, który został mi polecony przez dziewczyny z Jo.Ann okazał się strzałem w dziesiątkę, ale o tym napisze ciut niżej.

Zaczynamy!

OPINIE O POSZCZEGÓLNYCH PRODUKTACH:

HEIMISH ALL CLEAN BALM – o tym kandydacie mogę spokojnie napisać, że nie tylko dobrze zmywa makijaż, ale przede wszystkim świetnie się spłukuje. Dla porównania z olejkiem Resibo, który znacznie ciężej schodzi z buzi i trzeba używać do tego specjalnego ręcznika, Heimish All Clean Balm swoją konsystencją zdecydowanie wychodzi na prowadzenie. Dodatkowo jest bardzo wydajny, przez dwa miesiące regularnego stosowania rano i wieczorem – jeszcze mi daleko do połowy opakowania. Minus: opakowanie jest dość spore, co za tym idzie było trochę uciążliwe podczas podróży i pakowania, zwłaszcza, że zwykle stawiam na ekonomiczne opakowania.  

ŻEL D’ALBA – ten produkt świetnie złuszcza naskórek i potwierdziła to Klaudia, której żel oddałam, ponieważ u mnie zabieg złuszczania skończył się pojawieniem dodatkowych wyprysków. Dałam mu szansę przez około trzy tygodnie, natomiast nie zauważyłam poprawy i postanowiłam go odstawić.  Klaudia – „Przy mojej naczyniowej i wrażliwej cerze żel sprawdził się całkiem nieźle, choć po pewnym czasie zaczęłam odczuwać, że skóra na twarzy stała się bardziej sucha i pojawił się tzw. efekt maski„.

TONIK KLAIRS –  to ten produkt, który dla mnie jest genialny i daję mu maksymalną ocenę, jakiej byśmy skali nie przyjęli. Początkowo nie doceniałam tonizowania do momentu, kiedy pierwszy raz użyłam tego toniku. On tak naprawdę robi całą robotę (moje jest takie zdanie), żeby dać pełne pole manewru zarówno dla serum oraz kremu. Jeśli macie uczucie ściągniętej buzi zaraz po umyciu, ten tonik zniweluje to natychmiastowo, nawilży i pozostawi jedwabną osłonę, która świetnie zgra się z resztą nakładanych kosmetyków. Ja tym produktem jestem zachwycona i z pewnością zamówię kolejne opakowania.

ESENCJA MISSHA – to również forma toniku jednak w gęstszej konsystencji. Ma za zadanie rozjaśnić cerę oraz w przypadku tego produktu – spłycać zmarszczki. Nie jestem w stanie powiedzieć Wam czy to esencja, czy krem, ale moje zmarszczki mimiczne przez ostatnie dwa miesiące znacząco się zmniejszyły.

SERUM KLAIRS – odkąd jestem bliżej trzydziestki, uwielbiam wszystko co ma kwas hialuronowy i intensywnie nawilża. Nie ma co ukrywać, że potrzebuję już nieco mocniejszych kosmetyków i ich składników. To serum bardzo polubiłam, ponieważ nie zapycha porów oraz świetnie współgra z kremem.

krem do twarzy APOULE BALM D’ALBA – jest to produkt zdecydowanie z wyższej półki, który ma za zadanie nawilżyć przede wszystkim naszą skórę, a ekstrakt z białej trufli niwelować zmarszczki. Ja jestem z niego bardzo zadowolona. Bardzo intensywnie nawilża, a co najważniejsze – świetnie nadaje się pod makijaż. Ogromny plus za piękny, lekki i przyjemny zapach.

krem pod oczy MISSHA TIME REVOLUTION – moja strefa pod oczami jest tak wrażliwa i uczulona na większość „badziewia” i pseudo kosmetyków, że wystarczy nałożyć mi krem pod oczy, zostawić na noc i rano już wiadomo, czy warto go kupić. Często budzę się z mocnymi sińcami lub rolowaniem się kremu pod oczami przez noc, co w konsekwencji prowadzi do dodatkowych zmarszczek w okolicach oczu. Nienawidzę tego! Kiedy dziewczyny z Jo.Ann wysłały mi ten krem, byłam bardzo sceptyczna, ponieważ gdyby się u mnie nie sprawdził, musiałabym o tym napisać. Całe szczęście – działa i to jeszcze jak! Rozjaśnia, nawilża, likwiduje cienie i zmęczenie pod oczami, a także doskonale współgra z resztą kosmetyków do makijażu – bardzo go Wam polecam!

krem z filtrem KLAIRS – o ile rozumiem i popieram nakładanie filtrów na twarz, to niestety ten krem jak i reszta kremów typowo SPF nie sprawdziły mi się z kosmetykami do makijażu. Makijaż nie jest trwały, fluid roluje się, co za tym idzie, w efekcie mój make up wgląda gorzej. Też tak macie? Lepiej przetestuję ten krem na wakacjach, kiedy nie będzie przymusu nakładania podkładu 🙂

MASECZKI – w koreańskiej pielęgnacji kluczową rolę odgrywają maseczki w płachcie. Przyznam, że tę część lubię najbardziej, bo mam ich całą masę i co drugi wieczór staję przed nie lada wyborem, jak w sklepie z zabawkami, zadając sobie pytanie „która dziś – nawilżająca, regenerująca, odżywcza, a może relaksująca?”. Działają w trybie natychmiastowym i to nie podlega dyskusji. Podczas podróży, przed sesją zdjęciową, czy wielkim wyjściem, na co dzień i od święta – maseczka w płachcie to obowiązkowy punkt pielęgnacji.  

Kiedyś wystarczyłby mi żel i krem nawilżający, a na myśl o stosowaniu prawie dziesięciu kosmetyków podczas codziennej pielęgnacji popukałabym się w głowę. Kiedyś…, bo dziś widzę, że to wszystko ma sens. Kwestia dobrania odpowiednich kosmetyków. Taki test uświadomił mi, że dziesięciu kroków koreańskiej pielęgnacji nie należy się bać, że wcale nie jest to aż tak czasochłonne i nie kosztuje majątku. A jeśli dodatkowo połączymy ją z właściwą dietą i odpowiednim poziomem nawodnieniem naszego organizmu, nasza cera będzie wglądała tak, jak u Azjatek. Będzie jędrna, delikatnie zaróżowiona, nawilżona i gładka, jak przysłowiowa „pupcia niemowlęcia”. Dziewczyny z Jo.Ann to profesjonalistki, a świadczyć o tym mogą ich piękne, nieskazitelne cery. Przed zakupem, czy w ogóle sięgnięciem w kierunku koreańskiej pielęgnacji proponuję Wam do nich napisać. Wy wiecie, jaki macie problem, a one doskonale znają swoje produkty. Wspólnie wybierzecie kosmetyki, które będą najlepsze dla Waszego typu cery. I niech Was nie przeraża fakt, że od razu musicie kupować całą gamę kremów, toników i maseczek. Nie. Dziewczyny podchodzą do tego bardzo racjonalnie i to właśnie ta polityka spodobała mi się najbardziej. Nie musicie zmieniać lub wywalać do kosza swoich produktów. One też są dobre, a do świetnej pielęgnacji wystarczy czasem jeden dobrze dobrany krem lub serum – i to właśnie znajdziecie w sklepie Jo.Ann!

Czekam na Wasze opinie o kosmetykach, a przede wszystkim, czy już same podjęłyście wyzwanie dziesięciu kroków koreańskiej pielęgnacji?

Do następnego!
Marta
Guess What

Wpis powstał we współpracy z marką Jo.Ann.

Fot. Klaudia Grześkowiak