MONOPOLI & PINK SUMMER DRESS

Buongiorno!
Dziś zabieram Was na jednodniową wycieczkę poza Bari. Kierunek – malownicze Monopoli. Pobudka skoro świt, szybkie śniadanie z włoskim cornetto (croissant) i cappuccino w roli głównej – smakowało? Jeśli tak, to ruszamy do oddalonego o 40 km od Bari Monopoli – miasteczka, które pomimo mały rozmiarów, potrafi zaskoczyć i to dosłownie na każdym kroku.
Kierujemy się na południe, drogą ekspresową SS16, by po niecałych czterdziestu minutach znaleźć się u celu. Do Monopoli wjeżdżamy od strony północnej, gdzie raczej dominują bloki mieszkalne, a Włosi pośpiesznie ruszają na poranne espresso do kafejek, a potem zaraz do pracy. Parkujemy w okolicach portu oraz skweru Largo Fontanelle i idziemy w stronę promenady oraz zabytkowej części miasteczka (Porta Vecchia).

Pierwsze co rzuca mi się w oczy, to zabudowa domów i budulec – piaskowiec, kamień i wapień, co sprawia, że budynki mają tutaj swój charakterystyczny jasno biały, beżowy odcień. Dodatkowo te położone na samym nadbrzeżu, pięknie kontrastują z turkusowymi wodami Morza Adriatyckiego. Co niezwykłe, to to, że w domach zaraz przy klifach i bezpośrednio przy morzu mieszkają lokalni mieszkańcy. Śniadanie z takim widokiem, plus szum morza nie tylko o poranku – bezcenne! Nic więc dziwnego, że Włosi należą do jednych z najbardziej pogodnych i uśmiechniętych ludzi na świecie. Ja byłabym w siódmym niebie mając taki widok z tarasu na co dzień.




Monopoli to miasteczko portowe, słynące właśnie z mariny i zabytkowego portu, który w XV wieku był jednym z najważniejszych przystani żeglarskich w tym rejonie. Dziś znajdziecie tutaj jedynie pozostałości, po tej wielkiej fortecy morskiej. Wokół całego miasta biegną wysokie mury, które w przeszłości pełniły funkcję obronną. To właśnie dzięki nim miasto od strony morza prezentuje się podobno niezwykle spektakularnie – tak donoszą przewodniki, ja niestety nie mogłam zobaczyć tego na własne oczy. Spacerując wzdłuż mariny (Via Porto) dojdziecie do zabytkowego portu Monopoli w tle z wenecko-włoskim zamkiem (Castello Carlo IV) i charakterystycznymi błękitnymi łódkami rybackimi.




Jest jeszcze wcześnie, więc udaje mi się na chwilę przysiąść w cieniu palmy i poobserwować Włochów w ich „naturalnym” środowisku. Będąc tutaj nie mogę się temu oprzeć. W okolicach południa, a potem już do sjesty miasto jest prawie puste ze względu na wysoką temperaturę, tym bardziej chcę więc skorzystać z okazji.

Starsze małżeństwo wybrało się na spacer ze swoim pupilem, jednak zaraz obok sąsiadka wieszając pranie donośnym wrzaskiem zwraca na siebie uwagę spacerujących – Buongiorno Francesca, Flavio! Para przystaje, uśmiecha się i rusza w stronę rozgadanej sąsiadki. Kilka metrów dalej dwóch Włochów przysiada na schodach domu i przegląda prasę, przy czym zawzięcie dyskutują i gestykulują. Te ich gesti – jeśli macie czas, przyjrzycie się im bliżej.

Dopiero 11, a już upał daje się we znaki. Pozuję do zdjęć, wyginam się na całego, będąc tym samym niezłą atrakcją dla tutejszych. W międzyczasie szukam sklepu lub lodziarni by kupić coś do picia, gdy podchodzi do mnie starsza Włoszka z butelką wody i mówi – Prego bella! Tak po prostu, z dobrego serca. W Polsce nie do pomyślenia, a tutaj normale. Obdarzam ją uśmiechem od ucha do ucha i dziękuję głośnym Grazie. Mówię Wam, takiego klimatu włoskiego życia, a przede wszystkim otwartych i pomocnych ludzi nie znajdziecie w Rzymie, czy Mediolanie. Trzeba przyjechać na południe, a jeszcze lepiej zajrzeć na prowincję taką, jak ta.





To jednak nie koniec niespodzianek, ruszamy dalej zagłębiając się tym razem w plątaninie maleńkich i ciasnych ulic najstarszej części miasta. Momentami uliczki są tak wąskie, że poruszanie się po nich samochodem jest absolutnie niemożliwe, nawet skutery mają z tym problem. Co tym razem mnie zachwyca, to nawiązania w architekturze do kultury greckiej – biel i błękit, biel i morska zieleń. Przemierzamy labirynt powolnym spacerem zatrzymując się co chwilę na zdjęcia. Jest czas sjesty, więc mam ewidentnie wrażenie, że miasteczko należy tylko do nas. Nie ma mieszkańców, nie ma turystów. Cisza, spokój – warunki idealne do zdjęć i zwiedzania.

Idąc dalej trafiamy na kilka zabytkowych kościołów, których budowle dominują nieco nad starówką, przemierzamy place i placyki. Kręcimy się tak naprawdę w kółko, ale absolutnie mi to nie przeszkadza, ponieważ jestem zauroczona klimatem tego miasta. Polecam przy okazji zaopatrzyć się w lokalne przetwory – miód, konfitury, oliwy, czy wino – takich sklepików znajdziecie tutaj kilka, właśnie w okolicach Via Porto oraz przy katedrze.















Macie ochotę na aperitif? Zajrzyjcie koniecznie na Vico Castello 12 do N24 – drinki petarda i sztos w jednym. Lepszych w życiu nie piłam, a połączenia smakowe – aż trudno opisać, takie to było dobre! Trafiliśmy tutaj przez przypadek, właściwie w poszukiwaniu knajpki na obiad, a że była w tym czasie pora sjesty, to musiałyśmy coś wymyślić innego. Bardzo spodobała mi się sama knajpka, a że właściciel był akurat na miejscu, to zrobił dla nas wyjątek i przygotował aperitif pomimo zamkniętego lokalu. Drinki jakie znajdziecie na zdjęciu to całkowity wymysł włoskiego barmana, ale były przepyszne. Jeden z nich był na bazie wody kokosowej, kokosa, malin i wódki, a drugi świeżego ogórka, imbiru i nalewki. Koszt takiej przyjemności 5€.

Lunch (do godz. 14, kuchnie zwykle zamykają chwilę przed 15) lub kolację (od godz. 19.30-20) zjecie w okolicach zamku Castello Carlo IV i wzdłuż promenady (tam jednak ceny są wyższe), na Via Orazio Comes oraz Piazza Giuseppe Garibaldi.







DRESS – SOWASTORE || HAT – C&A || SHOES – CCC || BAG – ZARA || SUNGLASSES – RAYBAN

Monopoli jest miasteczkiem, które musicie zobaczyć, gdy będziecie w Bari lub okolicach. Jest jednym z największych miast tutaj w rejonie i śmiało może konkurować z nieodległym Polignano a Mare. Tymczasem zapraszam Was do oglądania zdjęć, a ja uciekam szykować kolejne wpisy z Apulii. Wkrótce znajdziecie na blogu kolejne podróżnicze perełki.

Ciao!
Marta