WORK & TRAVEL USA – PRZYGODA JEDNA NA MILION
29 września, 2016
Kiedy ktoś mnie pyta – czego w swoim życiu nie żałuję.
Póki co odpowiadam – ilości odbytych imprez na studiach oraz programu Work&Travel. Dlaczego imprez? Kilka maratonów podczas semestrów sprawiło, że w pewnym momencie bardziej zaczęłam się przejmować odpowiednią ilością notatek do egzaminów, niż wyborem kiecki do klubu. I nie wiem, czy nie ważniejsze – przyjaciele, a razem z nimi ilość śmiesznych historii i wspomnień, które zostaną w mojej głowie do końca. Wracanie do nich podczas gorszego dnia – jest niezastąpione!
Druga na liście jest najdalsza wyprawa w moim życiu. Co zmieniła i dlaczego poświęcam jej cały artykuł? Sami sprawdźcie 😉
Podróże to ta część mojego życia, która cieszy najbardziej. Odkrywanie nowych miejsc, poznawanie innych kultur i ludzi, sprawia niewyobrażalną radość. Oczywiście tak jest od pewnego momentu. Teraz żałuję, bo gdy rodzice wysyłali mnie na obozy i kolonie, człowiek miał w głowie zupełnie inne priorytety. Przejście najpiękniejszymi górskimi szlakami wydawało się udręką, a zwiedzanie dorobku polskiej historii, zupełnie niepotrzebne. Jednak lata mijają i podejmowane decyzje również zmieniają swój kierunek.
Na uczelni co chwile pojawiały się nowe oferty programu Erasmus. Nie skorzystałam. Nie wiem, czy bardziej bałam się tego, że mój angielski nie ogarnie wykładów za granicą, czy tego, że po powrocie będę musiała sama zaliczać wszystkie egzaminy (zawsze musiałam zdać wszystko w pierwszych terminach). Spokojnie – to nie obsesja na punkcie ocen. Im szybciej skończysz – tym masz więcej wolnego ;-).
Tak, czy inaczej, nie pojechałam. Głupota? Najprawdopodobniej.
Ogarnęłam się dopiero na piątym roku. USA, cztery miesiące, praca plus zwiedzanie, zdobycie wizy bez większych problemów – brzmi nieźle! Szybka analiza sytuacji z moim przyjacielem – jesteśmy młodzi, zdolni, na bank uda nam się obronić magisterkę przed wyjazdem i BACH ! Pierwsza zaliczka wpłacona!
No i się zaczęło…
Od listopada, czyli pierwszego przelewu dla biura – myślami byłam już w Nowym Jorku. W lutym, jak dostałam pierwsze dolary na urodziny – obrona magisterki przed wyjazdem? Spoooko, zdam po powrocie!
Latając w chmurach, doczekałam się lata. Zostawiłam za sobą zdaną sesje i z paszportem w ręku, stanęłam na lotnisku w kolejce do odprawy.
Razem z moim przyjacielem i dwójką nowych znajomych, poznanych podczas całej procedury załatwiania programu – polecieliśmy do Waszyngtonu pracować jako ratownicy na basenach.
Nowy Jork, 8 czerwca 2015
Zderzenie z amerykańską kulturą miałam dobre kilka minut po przylocie. Dowiedzieliśmy się, że samochód, który wynajęliśmy kilka miesięcy wcześniej – nie zostanie nam wypożyczony, ponieważ nasz wiek na to nie pozwala (każdy stan w USA ma inne prawo). Moja reakcja? Na typowego Polaka – możecie się domyślić 😉 Potem zrozumiałam, że tutaj to nie zadziała. W tej sytuacji pomógłby uśmiech i bycie – po prostu miłym. Niestety, za późno. Pani zamówiła nam „taksówkę” i za „niecałe” 500$ udaliśmy się do Waszyngtonu (godz. 21:30 i żadnych szans na pociąg, ani na autobus, a z rana musieliśmy stawić się u pracodawcy).
Ta sytuacja porządnie postawiła mnie do pionu. Zrozumiałam, że tutaj panują inne zasady. To nawet głupio nazwać zasadą. Ci ludzie są mili i życzliwi – z natury. Nie możesz czegoś znaleźć na mapie? Szukasz fajnej knajpy w okolicy? Masz problem ze znalezieniem czegoś w sklepie? Zapytaj. Co dostaniesz w zamian? Uśmiech i serdeczność z jaką udzielą ci pomocy.
Od tamtej chwili i każdego następnego dnia chłonęłam to, co daje mi Ameryka i ludzie wokół mnie.
Oczywiście będę hipokrytką jeśli napiszę, że pojechałam tam wyłącznie dla poszerzenia swoich historycznych i kulturowych ciekawości. Chyba większość się ze mną zgodzi, że do sloganu Work&Travel powinni dołączyć słowo „Party”, wtedy będzie komplet.
Każdy wie, z czym ten program się wiąże. Obowiązek pracy obowiązkiem, ale to co dzieje się „po godzinach” – to jest dopiero przygoda 😉 Jednak kiedy, jak nie teraz! Aż w pewnym momencie człowiek zaczął się zastanawiać, skąd my mamy na to tyle siły? Nic bardziej mylnego. Kiedy codziennie poznajesz nowych ludzi, czasami totalnie przeciwstawne sobie kultury, po prostu nie masz dość. Każdy wieczór był spontaniczny, przynosząc tym samym coś nowego. Raz w towarzystwie rodowitych Amerykanów, a już następnym razem w wielkim gronie uczestników programu. My – pochłonięci amerykańskim snem, cieszyliśmy się z każdego wieczoru, nigdy nie mając dość 🙂
Okres pracy minął jak jeden dzień. Trzeba było znowu się spakować i zostawić coś, do czego już zdążyliśmy się przywiązać. Lekko przygaszeni i smutni rozstaniem z innymi uczestnikami – ruszyliśmy w podróż po wielkiej Ameryce!
MIAMI & KEY WEST
Miami to miejsce tak bajeczne, że trudno wyobrazić sobie coś lepszego. Całe szczęście, że wszędzie latałam z telefonem robiąc masę zdjęć. Ilość nowych tapet na laptopie skończy mi się chyba za kilka lat (chętnie się podzielę).
Key West – czyli najbardziej wysunięty na południe punkt Ameryki, musieliśmy zobaczyć obowiązkowo! Poza palmami i plażami niczym z bezludnych wysp, bardzo zdziwiła nas jedna rzecz. Praktycznie na każdym metrze kwadratowym, można tam było znaleźć kury. Widok niecodzienny, jednak ludzie byli tak do nich przyzwyczajeni, że podczas opalania kompletnie nikomu nie przeszkadzało współdzielenie ręcznika z nowym gościem 😉
LAS VEGAS
Impreza, przepych i wszystko czego dusza zapragnie na jednej ulicy. Tak, bo Las Vegas to tylko jedna bardzo dłuuuga ulica. Gdy samochodem nieświadomie zjechaliśmy „w prawo”, znaleźliśmy się na pustyni. To miasto zdecydowanie może wciągnąć każdego w każdym wieku (co widać na zdjęciu poniżej), jednak jeśli jesteś w miarę rozsądny, a z kieszeni nie wylatują ci stu dolarówki – jesteś bezpieczny! 😉
Gdybym miała opisać wszystko to, co przeżyłam i widziałam, mój serwer padłby po tym artykule. Z wszystkich miejsc jakie zwiedziliśmy – Grand Canyon pochłonął i skradł moje serce w całości. To co zbudował i postawił człowiek robi wrażenie, ale to co stworzyła natura – jest nie do opisania! I ten moment, kiedy uświadamiasz sobie, że znasz to z filmów, a teraz tu stoisz i masz wrażenie, że zaraz po prostu obudzisz się na swojej kanapie, przegapiając połowę filmu.
SAN DIEGO & LOS ANGELES
San Diego polecono nam jako najbardziej czyste i zadbane miasto Kalifornii. Narzekać i tym razem nie było na co. Ogromne palmy, foki opalające się nad brzegiem oceanu. Podziwiać mogliśmy to wszystko w nieskończoność!
Jednak następnym punktem naszej wycieczki było Hollywood i nie ma co ukrywać – na to czekaliśmy najbardziej! Mimo, że mieszkaliśmy w znacznie biedniejszej dzielnicy od Beverly Hills, to nie dało się nie zauważyć luksusu i przepychu, bez którego LA nie byłoby tym samym miastem.
Nawet palmy wydawały się jakby bardziej luksusowe… 😉
Jeśli kiedykolwiek pojedziecie do LA, obowiązkowym punktem wycieczki musi być Universal Studios Hollywood. Niesamowita zabawa, mnóstwo śmiechu, a jednocześnie wielki podziw dla wszystkich twórców bajek, filmów i reszty produkcji. To po prostu trzeba zobaczyć !
Ostatni wieczór spędziliśmy ponownie w Las Vegas. Powroty z tego miasta bywają ciężkie. Zbierając energię, pożegnaliśmy Zachód, szykując się na ostatnią część podróży ;-).
NEW YORK
Tego miejsca na ziemi przedstawiać nikomu nie trzeba. Mimo ogromnej ilości turystów, bez problemu dało się zauważyć tempo życia, pogoń za pracą i sukcesem. To miasto nie zwalnia, nigdy. I pewnie przez to jest tak ciekawe i zaskakujące. Dla mnie? Zdecydowanie za głośne i przytłaczające, choć w Central Parku nawet najbardziej zestresowany i pochłonięty pracą biznesmen może się zrelaksować ;-).
Chwile leciały tak szybko, że raptem znowu znaleźliśmy się na lotnisku. Tym razem w drodze do domu, po czterech miesiącach – do ukochanej Polski. Czy tęskniłam? Za chlebem i ruskimi na pewno. W mojej głowie nie było miejsca na tęsknotę za domem. I tak wrócimy, a taką przygodę można przeżyć tylko raz. Należy chwytać garściami wszystko, co ci daje.
Czego ja się nauczyłam? Na pewno większej pogody ducha i dystansu do samej siebie. Ludzie tam żyją w takim samym świecie jak my, a wydają się być bardziej szczęśliwi i pogodniejsi, zawsze chętni do pomocy. Przebywasz z nimi, dostajesz to wszystko i nagle podejście oraz sposób myślenia się zmienia.
I wiecie co? Mi się to podoba!
To była moja przygoda, którą z pewnością zapamiętam do końca życia. Artykuł powstał w dużej mierze przez wiele pytań, jakie dostaję odnośnie wyjazdu – praktycznych porad oraz informacji. Jeśli ktoś z Was ma w planach zrealizować swoją amerykańską przygodę, a wiem, że takich osób jest sporo – śmiało piszcie. Komentarze, maile (info@guesswhat.pl) lub na naszym facebooku. Postaram się pomóc i odpowiedzieć jak najlepiej potrafię.
Nie zastanawiajcie się ! Ten program jest wart uwagi, ale jeszcze bardziej jego realizacja !
Do następnego,
Marta Guess What