HELLO WORLD

Marta
Poznajcie Phi Phi, czyli wyspę z najpiękniejszą plażą na jakiej miałam okazję być. Mała, niepozorna, a totalnie hipnotyzująca i wyjątkowa. Położona na południe od Krabi, na którą przypłyniecie tradycyjną drewnianą łodzią. Zachwyca na każdym kroku przeźroczystą, błękitno-turkusową wodą, wydobywającymi się z dna wapiennymi skałami oraz bielusieńkim piaskiem. Na taki widok gęba się cieszy od ucha do ucha i jedyne o czym nie chcesz w tym momencie myśleć, to o nadchodzącym wymeldowaniu. Wyspa choć niewielka, przyciąga turystów z całego świata. Nam udało się uniknąć tłumów przez zakwaterowanie w jej północnej części, z dala od licznych hoteli. Nie tylko byliśmy odcięci od nocnego życia i głównych atrakcji (na własne życzenie), ale również po sąsiedzku mogliśmy przyglądać się życiu tubylców, które również było nie mniej ciekawe. Po pierwszym zapoznaniu się z nowym miejscem, odnieśliśmy wrażenie, że czas tu się zatrzymał, a człowiek jeszcze nie zdążył zepsuć tego, co najpiękniejsze. Kraby żyją bez strachu o zdeptanie, jaszczurki zrelaksowane wygrzewają się na plaży, a podczas nurkowania otaczać Was będą ławice różnokolorowych ryb, jakich w życiu na oczy nie widzieliście. Można? Można. 😉

Nie przeszkadzając małym sąsiadom, delektując się widokiem i czas spędzając „aktywnie” na opalaniu i wylegiwaniu się na kajakach, staraliśmy się zachować w głowach jak najwięcej. Poza widokami, które mnie urzekły, tubylcy zwrócili naszą szczególną uwagę. Specjalnie wstawałam wcześniej, by przyglądać się rodzicom, którzy w drewnianych łodziach, wzdłuż morza odwozili dzieci do szkoły. Wyobrażacie sobie pokonywać taką trasę do szkoły, by następnie siedzieć grzecznie w ławce i nie myśleć o tym, jakie atrakcje mogą czekać na tej pięknej plaży?

Zaledwie kilka rodzin mieszkało w naszej okolicy, a ich głównym dostarczycielem chleba byliśmy, choć w niewielkiej ilości, my – turyści. Lokalny sklepik (ceny ustalała babcia przy ladzie), transport drewnianą łodzią i mała knajpka, to wszystko z czego żyją ci ludzie. Na początku nie mogłam zrozumieć, jak jeden niewielki sklepik i knajpka mogą zapewnić pieniądze tak licznej rodzinie. Wszystko stało się jasne przy pierwszym podejściu do hotelowej kolacji i zaproponowanych przez nich cen. Szybko nasz kierunek został obrany w stronę rodzinnego i lokalnego menu, które i tym razem okazało się strzałem w dziesiątkę! Delektowaliśmy się przez pięć dni tradycyjną kuchnią dziwiąc się, że nasze żołądki są w stanie tyle zmieścić.

Okazało się, że nie tylko my zrezygnowaliśmy z hotelowej wystawnej kolacji na rzecz street food’u. Prawie wszyscy hotelowi goście schodzili się wieczorami do tej małej knajpki. Liczne rozmowy, unoszący się zapach przyrządzanych potraw, a zaraz obok szum fal sprawiał, że miejsce stawało się magiczne każdego wieczora. I właśnie przez tubylców, kilka metrów plaży i nietkniętą przez człowieka przyrodę, zapamiętam Phi Phi szczególnie, dopisując ją do listy miejsc, które muszę odwiedzić ponownie!

Właściwie to tak wciągnęło mnie konsumowanie lokalnych specjałów, że zapomniałam zrobić kilka zdjęć tej lokalnej knajpki. Jedynie taką fotkę udało mi się znaleźć w telefonie. 😉

JUMPSUIT – ASOS || SUNGLASSES – RAY BAN || NECKLACE – YES

Jeśli jesteście ciekawi jak wyglądała dalsza podróż, co zwiedzaliśmy oraz jakie praktyczne porady mamy Wam do przekazania, koniecznie śledźcie naszą stronę. Na dniach zaczną pojawiać się artykuły z poradami oraz miejscami, które naszym zdaniem warto zobaczyć. Już na dniach, bo najpierw musimy uporać się z milionem zdjęć, które trzeba wyselekcjonować 😉

Marta
Team Guess What